PAULINA PILISZEK, WSPÓŁWŁAŚCICIELKA MARKI MYONI GROUP SP. Z O.O., ZAJMUJĄCEJ SIĘ NIERUCHOMOŚCIAMI KLASY PREMIUM ORAZ EKSKLUZYWNEJ RESTAURACJI „PAMPAM” W WARSZAWIE.
KOCHA SWOJĄ PRACĘ, LUDZI Z KTÓRYMI PRACUJE I UŚMIECH SWOJEGO SYNKA, MICHAŁA.
TO SYN I MĄŻ INSPIRUJĄ JĄ DO DZIAŁANIA I ROZWOJU A KAŻDY ZADOWOLONY KLIENT TO ZNAK, ŻE JEST WŁAŚCIWĄ KOBIETĄ NA WŁAŚCIWYM MIEJSCU.
PROSZĘ OPOWIEDZIEĆ CZYTELNIKOM O MARCE MYONI GROUP SP. Z O.O., KTÓREJ JEST PANI WSPÓŁWŁAŚCICIELEM, JAKA JEST JEJ HISTORIA, JAK TO SIĘ U PANI ZACZĘŁO?
Paulina Piliszek, MYONI GROUP Sp. z o. o.: Historia naszej grupy sięga 1993 roku. To wtedy mój mąż, Andrzej Piliszek, wrócił z kilkuletniego pobytu we Francji, gdzie pracował jako inżynier budowy i stanął przed pytaniem: „Co dalej”? Pomysłów było bardzo dużo, niektóre zupełnie szalone, ale ostatecznie zwyciężył zdrowy rozsądek (i kierunkowe wykształcenie) i mąż otworzył działalność budowlano-wykonawczą, którą z czasem zmienił na profil deweloperski.
Początki były dość trudne, na szczęście ja je znam tylko z opowieści, ponieważ zaczęłam pracę, kiedy pozycja firmy była już wysoka i ustabilizowana.
Pozwolę sobie przytoczyć anegdotkę z naszego pierwszego spotkania o pracę. W spotkaniu uczestniczył mój przyszły mąż oraz dwóch jego ówczesnych wspólników. Andrzej, z właściwym sobie taktem, pyta mnie, czy oglądałam film „Diabeł ubiera się u Prady”. Zgodnie z prawda odpowiadam, że filmu nie oglądałam, ale czytałam książkę, na co mój mąż: „Aha, to już Pani wie, jak będzie wyglądała praca u nas – dokładnie tak samo”. Po wyjściu ze spotkania dzwonię do mamy i mówię, że rozmowa poszła mi bardzo dobrze, ale absolutnie nie chcę tu pracować, bo szef to jakiś wariat. I proszę, na co mi przyszło (śmiech).
W firmie ciągle rozwijałam swoje umiejętności i ostatecznie zaczęłam prowadzić dział sprzedaży i obsługi klienta. Początkowo myślałam, że to zupełnie nie dla mnie, ale okazało się, że tu spełniam się najlepiej. Wspólnie z mężem zrealizowaliśmy już 6 inwestycji, mogę tu wymienić np. Słoneczną Rezydencję, Apartamenty Morskie Oko, kamienicę Wiejska 11 czy nasze ostatnie „dziecko” – Aparthotel Fort Cze.
W tej chwili nasza firma ma bardzo wysoką pozycję w branży deweloperskiej, specjalizujemy się w unikatowych projektach w najbardziej prestiżowych miejscach na Mokotowie oraz w Śródmieściu i staramy się sprostać najbardziej wygórowanym oczekiwaniom naszych Klientów.
MARKA CIĄGLE SIĘ ROZRASTA, JAKI JEST PAŃSTWA SPOSÓB NA ROZWÓJ?
Nasza firma ma bardzo dobrą markę, zarówno wśród Klientów, jak i w środowisku deweloperskim. Wbrew pozorom, nie jest to takie łatwe do osiągnięcia. Mąż twierdzi, że to moja zasługa, ponieważ dbam o Klienta na każdym etapie naszej wspólnej drogi, od pierwszego spotkania począwszy aż po ewentualne naprawy, już po wprowadzeniu się do apartamentu. Uważam, że moja rola nie kończy się wraz z podpisaniem umowy przeniesienia własności a wiem, że dużo deweloperów stosuje taką właśnie zasadę. Klient musi czuć się komfortowo w każdym momencie naszej współpracy, a ja jestem od tego, żeby w tym pomóc.
Jest Pani osobą o ogromnym temperamencie, to widać od razu, nawet po chwili znajomości. Proszę powiedzieć, skąd tyle tej pozytywnej energii?
Bardzo dziękuję, miło mi. Nie uwierzyłaby Pani zatem, widząc mnie 15 lat temu, że ja z tamtego czasu i ja teraz, to ta sama osoba. Byłam cicha i bardzo nieśmiała. Gdybym w ogóle jakimś cudem doszła do tego miejsca czyli udziału w tym projekcie i tego spotkania, to bym pewnie siedziała na brzegu krzesła i bała się, że z nerwów z niego spadnę (śmiech). Na pewno otworzył mnie na ludzi, świat i ukształtował moją pewność siebie mój ukochany mąż. Jest starszy ode mnie o 24 lata, co ma niebagatelny wpływ na naszą relację. W chwili, gdy się poznaliśmy, nie był to już nieodpowiedzialny chłopak, tylko dorosły mężczyzna, który cały czas we mnie niesamowicie wierzył, no i teraz mogę dosłownie góry przenosić, jeśli tylko będę tego chciała. Na początku, każde spotkanie z klientem w firmie, było dla mnie mega stresujące. Gdybym tylko mogła, to najchętniej bym wypchnęła na te spotkania kogoś innego, ale byłam tam tylko ja, więc musiałam się z tym oswoić. I powoli, przy pomocy Andrzeja, rosła moja pewność siebie, aż zauważyłam, że mam w sobie tę dobrą energię, ba, że udziela się ona innym osobom w moim otoczeniu. Więc dzielę się moją radością i uśmiechem i dzięki temu świat, ten zawodowy, jak i ten prywatny, staje się odrobinę piękniejszy.
JAKICH RAD JAKO PRZEDSIĘBIORCA, MOGŁABY PANI UDZIELIĆ OSOBOM, KTÓRE DOPIERO ROZPOCZYNAJĄ SWOJĄ DZIAŁALNOŚĆ?
Banalne, ale prawdziwe: Uwierz w siebie, bo wiara góry przenosi! Wiem, że czasem jest to trudne, bo przecież „tylu osobom się nie udaje, to dlaczego ma się udać akurat mi, a jak coś pójdzie nie tak, a może jednak posiedzę sobie spokojnie w kąciku – pewnie mnie nie zauważą, ale też niczego nie ryzykuję” (śmiech). Otóż na pewno Cię tam nie zauważą, w tym Twoim kąciku, te czasy już minęły, musisz o siebie zawalczyć!
Nie zaszkodzi też trochę ciężkiej pracy (śmiech) , ale nie zrywami, tylko takiej systematycznej. Wyznaję zasadę filozofii Kaisen: małych (ale konsekwentnych) kroków. Każdego dnia rób coś, co Cię przybliży do sukcesu, patrz na to jak na holistyczny proces. Nie bardzo lubię górnolotne cytaty, ale tutaj pozwolę sobie jeden przytoczyć: „Ludzie sukcesu ciągle się uczą i rozwijają, ludzie przeciętni uważają, że już wszystko wiedzą”- T. Harv Eker. I tego się trzymam!
JAK ŁADUJE PANI AKUMULATORY W TAK WYMAGAJĄCEJ BRANŻY?
Moja branża jest pewnie tak samo wymagająca, jak wszystkie inne (śmiech). Bardziej chodzi o to, że mam na głowie większą logistykę. Każdy musi mieć swoją odskocznię, moją na pewno jest rodzina, wsparcie najbliższych dodaje skrzydeł!
Mamy z mężem i synem swoje ukochane miejsca, do których jeździmy i gdzie naprawdę można naładować akumulatory. Jednym z nich jest nasza działka w Wildze pod Warszawą: drewniany domek stojący w lesie, rano budzi nas śpiew ptaków. Zasięgu telefonicznego w domu brak i szczerze mówiąc bardzo mi z tym dobrze. Zawsze wracam stamtąd jak nowonarodzona.
CO PANI NAJBARDZIEJ LUBI W SWOJEJ PRACY?
Może zabrzmi to dziwnie, ale ja kocham swoją pracę. Muszę się szczerze przyznać, że nigdy nie myślałam, że będę pracować w firmie deweloperskiej, w dziale sprzedaży. Gdyby takie szczegóły zawarte były w ogłoszeniu o pracę, które zamieścił mój przyszły pracodawca (a później mąż), to na pewno nie wzięłabym tego ogłoszenia pod uwagę. Niemniej jednak stało się i jestem tu, gdzie jestem. I okazało się, że naprawdę nieźle się w tym odnajduję. W swojej pracy lubię kontakt z ludźmi, mam szczęście trafiać na takich z prawdziwą klasą i przyjemnością jest obcować z nimi. Z przeważającą częścią mam fajne, towarzyskie kontakty, interesy załatwiamy niejako mimochodem.
Bardzo ważna jest również satysfakcja, jaką mam po zakończeniu każdego projektu. To fajne uczucie patrzeć, jak inwestycja rośnie w oczach, a później mieszkańcy dają jej życie.
Co w sobie uważa Pani za wspaniałe?
Na pewno za wspaniale w sobie uważam to, że moja wewnętrzna metamorfoza powiodła się. I to jest dla mnie wprost niesamowite, to naprawdę wielka rzecz! Staram się znajdować dobre strony, zawsze i we wszystkim, tak jest po prostu łatwiej. Staram się też nie tracić czasu na narzekanie i marudzenie. Wiadomo, że czasem coś tam człowiek pod nosem zamarudzi (śmiech), ale jeśli na coś nie mam wpływu, to trzeba to zaakceptować i po prostu iść dalej. Bardzo jestem dumna z tego, jak rozwijają się obie nasze firmy czyli markę MYONI Group sp. z o.o. i restauracja „PAMPAM”. I tak już prywatnie – moja rodzina zawsze będzie najważniejsza dla mnie. Na mojego syna czekałam bardzo długo i kocham go najbardziej na świecie.
Czy kiedykolwiek w Pani karierze, płeć przeszkadzała lub utrudniała pracę? Czy kiedykolwiek zdarzyło się, że zauważyła Pani podejście: „O, rozmawiam z kobietą, to nie będę jej traktować poważnie”. Wiele naszych Bohaterek zdradza nam, że nie obyło się bez takich incydentów w ich karierze. Jaka jest Pani reakcja na tego typu stereotypy?
Ponieważ pracuję w branży, można określić „męskiej”, to oczywiście, niestety, tak, mnie też się coś takiego przytrafiało. Gdy pierwszy raz, 10 lat temu, szłam na budowę w kasku, z klientem lub by dopilnować poczynionych ustaleń, to faktycznie, było tak, że większość ekipy, bądź co bądź męskiej, traktowała mnie z takim lekkim pobłażaniem. Bo cóż, „przyszła blondynka na budowę, do poważnych spraw i co ona się tu zna” (śmiech). I rzeczywiście, na wielu sprawach na pewno nadal się nie znam, natomiast już wiem, co jestem w stanie znieść, a czego absolutnie nie. I to jest ogromnie ważne. No i od momentu mojego pierwszego wejścia na budowę, wiele się zmieniło. Mój mąż się śmieje, że teraz pracownicy bardziej się boją mnie, niż jego. Bo „jak przychodzi Pan Prezes, to popatrzy tu i ówdzie, zaraz wyjdzie i może nie zauważy jakiejś niedoróbki, mimo, że jest inżynierem”. Natomiast ja, zawsze się staram trochę postawić na miejscu swoich Klientów i spojrzeć na to z totalnie drugiej strony. W związku z tym jestem bardziej drobiazgowa i zwracam uwagę na szczegóły. A to oznacza bardziej skrupulatną „kontrolę”, a co za tym idzie, większe szanse na wykrycie i naprawienie niedociągnięć. Teraz więc, gdy wchodzę na budowę to panowie podwykonawcy niemal stoją na baczność, bo wiedzą, że moje bystre oko coś zaraz pewnie wypatrzy (śmiech). Oczywiście, nie jest to ciągła kontrola i awantury, raczej zwracanie uwagi na pewne kwestie, które mogły być, nawet nieumyślnie, przeoczone. Mówię krótko: „To jest niedokończone, to jest źle wykonane, tu jest brzydko” etc i to jest zaakceptowane i poprawione. Mąż mnie nazywa w firmie „troublemakerem” (śmiech) . Natomiast, jeśli chodzi o naszą restaurację „PAMPAM” to oczywiście również pragniemy, by nasi Klienci byli zadowoleni, więc staramy się tam często bywać i rozmawiać z gośćmi, tak zwyczajnie – zapytać czy smakuje obiad i miło pożartować.
CO PANIĄ INSPIRUJE?
Prywatnie to zdecydowanie mój 6-letni synek Michaś. Jeżeli on budzi się z uśmiechem i z pytaniem na ustach, które jest kontynuacją tego z poprzedniego wieczora, to wiem, że będzie to dobry dzień! Zawodowo – to satysfakcja naszych Klientów i to, że do nas wracają. Wtedy wiem, że to, co robię, ma sens i inspiruje mnie to do dalszego działania. Ogromną inspiracją jest również dla mnie mój mąż – to on mnie dopinguje do ciągłego rozwoju i wiary w siebie.
GDYBY MIAŁA PANI WYMIENIĆ NAJWIĘKSZĄ MOTYWACJĘ DO OSIĄGNIĘCIA SUKCESU, CO BY TO BYŁO?
Sukces sam w sobie jest dla mnie największą motywacją!
A skąd brać siłę do pokonywania sytuacji trudnych? Bo takie zdarzają się w biznesie najbardziej skutecznym przedsiębiorcom.
Faktycznie, parę razy w moim życiu zawodowym zdarzyły się sytuacje, kiedy coś mi nie wyszło, miałam wszystkiego dość i powiedziałam sobie: „Rzucam to i wyjeżdżam w Bieszczady”. Nigdy jednak do tego nie doszło, może szkoda, bo Bieszczady są piękne (śmiech). A tak poważnie – wiadomo, że w życiu zdarzają się upadki i wzloty, to nieuniknione. Ważne jest, żeby się nie załamywać i nie rozpamiętywać wciąż swojej porażki (choć może to jest porażka tylko w naszym własnym mniemaniu, a otoczenie widzi to inaczej?). Ja generalnie mam silną motywację wewnętrzną – robię to, co lubię, otaczają mnie fajni ludzie i jestem naprawdę dumna z siebie i z naszej firmy. Mimo kilku potknięć, widzę fantastyczne efekty pracy tak mojej, jak i całego zespołu.
Doskonałą motywacją, chyba dla wszystkich, są również nagrody. Nawet Państwo nie wiedzą, jak uskrzydliła mnie informacja o tym, że zostałam wybrana do projektu „Cztery Pory Sukcesu”! To niesamowite, kiedy ktoś sam Cię znajduje i mówi, że podoba mu się to, co robisz. Wykorzystam okazję, aby raz jeszcze podziękować Grupie Medialnej Lifestyle za to niezwykłe wyróżnienie i już nie mogę się doczekać efektów naszej współpracy!
I ostatnia rzecz na koniec, pamiętajmy też o tym, żeby nie traktować wszystkiego śmiertelnie poważnie, odrobina humoru jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Bardzo dziękujemy za te uskrzydlające słowa! Poprosimy o więcej – co Panią uskrzydla, co Pani lubi w swoim biznesie?
Zdecydowanie najbardziej lubię spotkania z ludźmi, z naszymi Klientami. W przeważającej części nie są to stricte biznesowe rozmowy, ale dialogi o życiu, rodzinie, podróżach, anegdotki z życia wzięte. To jest miłe, że ludzie obdarzają mnie sympatią i zaufaniem.
Bardzo lubię też moment, kiedy fizycznie rozpoczynamy nowy projekt. Na budowie jestem bardzo często więc mogę obserwować, jak budynek rośnie w oczach: najpierw jest olbrzymia dziura w ziemi, mnóstwo sprzętu, kręcących się wokół ludzi, a za parę miesięcy stoi budynek. To niesamowite uczucie móc brać w tym udział.
To czego nie lubię, to praca związana z tym, co trzeba wykonać, zanim rozpoczniemy budowę, czyli projekty, pozwolenia itd. To jest zawsze trudne i wcale nie dlatego, że nie stosujemy się do przepisów prawa tylko niestety często bardzo ciężko załatwić coś w urzędzie. Zawsze jest to długi proces.
No i jako rasowa humanistka nie cierpię Excela (śmiech)!
PROSZĘ PODAĆ CZTERY NAJWAŻNIEJSZE ELEMENTY, SKŁADAJĄCE SIĘ NA OSIĄGNIĘCIE SUKCESU ZAWODOWEGO.
Motywacja, konsekwencja w dążeniu do celu, dyscyplina i optymizm!
Prośba o radę: Skąd czerpać motywację na każdy dzień?
To dość trudne pytanie. Zakładam, że każdy będzie czerpał inspirację i motywację skądinąd. Mnie zdecydowanie motywuje moja rodzina i może to wydawać się banalne, ale to zdecydowanie prawda. Mój prawie 6-cio letni synek, Michaś i mąż Andrzej. Obydwaj we mnie niesamowicie wprost wierzą. Zaś z bardziej zawodowego punktu widzenia, to u mnie akurat jest tak, że Klienci i ludzie, z którymi współpracuję na co dzień, są z tej współpracy bardzo zadowoleni. I w momencie, gdy pod koniec mojej pracy słyszę „Pani Paulino, dziękujemy bardzo, było super!”, jest to naprawdę ogromnie motywujące.
CZTERY OSOBY Z PANI ŻYCIA ZAWODOWEGO CZY PRYWATNEGO, MAJĄCE NAJWIĘKSZY WPŁYW NA PANI ROZWÓJ I POGLĄD NA ŻYCIE TO…? CZEGO PANI SIĘ OD NICH NAUCZYŁA?
Jako pierwszego wymienię męża, i wcale nie dlatego, że należy mu się to z urzędu (śmiech) . Po prostu on jako pierwszy uświadomił mi moje własne możliwości i niesamowicie mnie zmotywował. Od tego wszystko się zaczęło, bez jego niezachwianej wiary we mnie nie odkryłabym, że mam tę moc! I umiem ją wykorzystać (śmiech).
Jako drugą wymienię Kasię, którą poznałam jako Klientkę, a z czasem się zaprzyjaźniłyśmy. Kasia jest fantastycznym lekarzem, do tego realizuje mnóstwo różnych projektów start-upowych, które zdobywają uznanie na całym świecie. To prawdziwy człowiek renesansu. Pamiętam początki naszej znajomości (to właściwie były też początki mojej samodzielnej pracy w firmie), ileż ja od niej usłyszałam mądrych komplementów na swój temat. To było niesamowite, bo znacząco ugruntowało moją samoocenę, w końcu po raz pierwszy miałam tak otwarty i szczery feedback ze strony Klienta. Kiedy dowiedziała się o moim udziale w projekcie „Cztery pory sukcesu” powiedziała tylko „właściwa kobieta na właściwym miejscu” (śmiech). Kontakt mamy do tej pory i Kasia wciąż jest dla mnie niesamowitą inspiracją, przykładem tego, że chcieć to znaczy móc!
Jako, że skończyłam filologię polską nie mogę pominąć twórców znanych z literatury i mojego ukochanego Hermana Hessego. Znakomity prozaik i eseista niemiecki z ogromną awersją do swojego kraju. Jego egzystencjonalna powieść pt.: „Wilk stepowy”, przeczytana jeszcze we wczesnym liceum, wywarła na mnie ogromne wrażenie. Po lekturze tej książki też miałam wrażenie, że nie pasuję do otaczającego mnie świata, ale na szczęście mi przeszło (śmiech). Główny bohater, Harry Haller odbywa podróż w głąb siebie w poszukiwaniu swojej prawdziwej egzystencji. Niezwykła, magiczna książka dla wrażliwców, kto nie zna, niech czym prędzej przeczyta. Po przeczytaniu „Wilka stepowego” zapragnęłam kupić sobie araukarię (niewtajemniczonych odsyłam do książki) (śmiech).
I last but not least, czyli Ania z Zielonego Wzgórza, bohaterka powieści Lucy Maud Montgomery. Chyba najczęściej czytana przeze mnie książka w całym moim dzieciństwie i… a co tam, przyznam się – w młodości też. Żałuję, że nie jest to książka „chłopacka”, jak mawia mój syn, bo pewnie mu jej nie przeczytam, a miałabym niezły pretekst, żeby raz jeszcze do niej wrócić. Ania – wrażliwa twardzielka, feministka, dziewczyna walcząca o swoje marzenia, chyba nie muszę mówić, że odnajdywałam w niej samą siebie. I na koniec chyba mój ulubiony cytat z tej książki: „Zaledwie osiągnęłaś jeden cel, już inny, wyższy jeszcze, ukazuje ci się w dali… I to właśnie czyni życie tak miłym!”. Ten cytat jest wciąż aktualny w moim życiu i oby tak było jak najdłużej!
Kilka słów dla Czytelniczek, które zastanawiają się, czy warto ruszyć w drogą zwaną „własny biznes”?
To, co mogę powiedzieć, na moim przykładzie, to na pewno rada, by się nie dały zamknąć w schematach. Gdybym tak zrobiła, to nigdy w życiu bym nie była tu, gdzie właśnie teraz jestem. Tak zawodowo, jak i prywatnie. Proszę mi wierzyć, że praca w tak męskiej branży, w deweloperce, była na samym końcu mojej listy marzeń (śmiech). Skończyłam filologię polską, ze specjalizacją edytorsko-wydawniczą, bo marzyłam kiedyś o tym, by pracować w wydawnictwie i napisać książkę. Prawdą są też słowa, nieco banalne, że jeśli sam nie uwierzysz w siebie, to nikt inny tego za Ciebie nie zrobi. Jak już mówiłam, siedzenie w kącie, z nadzieją, że nas znajdą, naprawdę nie ma szansy powodzenia (śmiech). Bo to już i nie te czasy, a poza tym jeśli my same nie wyjdziemy i nie pokażemy swoich talentów i umiejętności światu, to zwyczajnie sobie po cichutku prześpimy wszystko, co ważne, co możemy osiągnąć, co może nas w życiu, tak zawodowym, jak i prywatnym, spotkać. Myślę, że na „stare lata” miło będzie się obejrzeć za siebie i stwierdzić, że miało się naprawdę fajne życie! Tak więc walczmy o siebie każdego dnia. Ja też to robię!
Więcej o tej niezwykłej Bohaterce znajdziecie na portalu promującym SUKCES Polek.
CytujSkomentuj
Wspaniała i piękna kobieta, wspaniałe, fanomenalne zdjęcia! Tyle radości i optymizmu, aż z radością się czyta takie wywiady. I chce się inspirwać i brać przykład!