Śpiewaczka, artystka i kreatorka. Odnajduje się w swojej pasji i to z ogromnymi sukcesami. Artystyczna dusza, która znakomicie się czuje w zadaniowości, a dzięki swej odwadze i sile charakteru, spełnia swoje marzenia.
Czy od zawsze Pani marzeniem była scena i muzyka?
Sylwia Lorens, artystka: Od kiedy pamiętam, lubiłam występować. Nie miałam oporów przed śpiewaniem w obecności innych, co niekiedy powodowało lekkie zakłopotanie moich rodziców. W szkole muzycznej, grając na fortepianie, z którym byłam związana przez 12 lat, bezustannie czułam, że krzesło na którym siedzę przy instrumencie, jest dla mnie ograniczeniem. Pewnie dlatego dostawałam często „burę” od Pani Profesor za kręcenie się podczas recitali (śmiech). Kiedy zaczęłam śpiewać i występować jako solistka zrozumiałam, że to jest właśnie moja pasja i moje miejsce.
Proszę opowiedzieć, jak dba Pani o swoją pasję i rozwój swych talentów?
Trudno powiedzieć, żebym w jakiś specjalny sposób dbała o rozwój talentów. Staram się dobrze wykonywać swoją pracę, która jednocześnie jest pasją. Takie połączenie gwarantuje realizowanie siebie i spokój duszy (śmiech). Choć czasem bywa trudno, bo branża artystyczna bywa kapryśna, to jednak czuję, że jest to moje powołanie i z pewnością będę nadal szła tą drogą.
Jest Pani producentką wielu niezwykłych projektów takich jak Upiór w Operetce, Electropop Orchestra czy też choćby Symphonica, czyli rock i haevy metal w „klasycznym” wydaniu. Skąd pomysł na łączenie tak odległych wydawałoby się stylistyk?
Autorem tych, jak i pozostałych projektów naszej Filharmonii Futura, jest Mikołaj Blajda. To on namówił mnie do ich realizacji. Wspólnie stworzyliśmy Filharmonię, która jest pierwszą niezależną instytucją tego typu w Polsce. W ramach naszej działalności mogę łączyć dwie pasje – tę sceniczną, która daje mi ogromnie dużo radości oraz pasję producencką. Każda z nich wykonywana osobno stała by się prawdopodobnie prędzej czy później rutyną, dzięki ich łączeniu zachowuję odpowiedni balans i mogę się wszechstronnie realizować.
Skąd się wzięła tak piękna nazwa – Filharmonia Futura?
Należałoby spytać Mikołaja, który ją zaproponował. Ja czuję to w ten sposób, że łączymy nowoczesność z klasyką. Gramy popularny repertuar w rozbudowanych, symfonicznych aranżacjach. Występujemy w pięknych salach filharmonicznych. Mam wrażenie, że dzięki takiemu połączeniu przyciągamy do filharmonii osoby, które niekoniecznie wybrały by się na czysto klasyczny koncert. W pewnym sensie więc ta nazwa to odczarowanie terminu „filharmonia” kojarzonego z czymś bardzo tradycyjnym. Drugi człon nazwy to przecież Futura, czyli przyszłość. A przyszłość zaczyna się dziś (śmiech).
Jakie cechy Pani charakteru pomagają w osiągnięciu sukcesu?
Z takich „managerskich” cech to z pewnością zadaniowość i konsekwencja w działaniu. Oprócz tego mam wrażenie, że odwaga połączona czasem z brawurą (śmiech). Nie boję się wyzwań i wierzę w to, co robię. Jeśli chodzi o kwestie artystyczne to mam charakter tak zwanego „zwierzątka scenicznego”, czyli mam wewnętrzną, nieposkromioną potrzebę występowania przed publicznością i sprawia mi to niesamowitą radość.
Z którą rolą się Pani najsilniej utożsamia aż do teraz?
Rozumiem, że pytanie dotyczy ról zawodowych i pyta Pani czy bardziej czuję się artystką czy managerką. Tak jak wspomniałam, łączę obie pasje i nie umiem ich oddzielić. Gdybym miała jednak wybierać, to chyba jednak byłaby to… scena. Myślę, że mogłabym żyć bez produkcyjnych stresów. Nie potrafiłabym jednak żyć bez scenicznej tremy.
Z jakimi trudnościami przychodzi się mierzyć artystom, jak godzi się życie rodzinne i prywatne z zawodowym?
Dotknęła Pani bardzo trudnego i rozległego tematu. Powiem tak. Bycie artystą to z pewnością poświęcenie. Jesteśmy postrzegani jako ci, którzy mają przyjemną, lekką pracę, polegającą na wyjściu na scenę na dwie godziny i zainkasowaniu honorarium. Nic bardziej mylnego. Proszę sobie wyobrazić plan dnia koncertowego: pobudka 7 rano, 6 godzin w autobusie, szybki posiłek jedzony często „na kolanie”, próba, makijaż, przebiórki, koncert, demakijaż, przebiórka i powrót (znów 6 godzin) lub „bankietowa kolacja” i jakiś hotel. 20 godzin. Z czego występ trwa 2. Nie liczę już prób poprzedzających projekty. Owszem mamy te chwile, gdy czujemy, że to wszystko ma sens, ale sporo jest również tych, gdy chcemy to wszystko rzucić w diabły. Niełatwe życie dla nas i często dla naszych bliskich. Ale jeśli się bez tego żyć nie potrafi, to co pozostaje? (śmiech).
Jakie muzyczne znajomości i przeżycia wspomina Pani najmilej?
Było ich tak wiele, że trudno w tej chwili zdecydować. Bardzo dobrze wspominam współpracę z Bogusławem Kaczyńskim. Urocze były spotkania ze Zbigniewem Wodeckim podczas kręcenia zdjęć do naszego spektaklu „Alicja w krainie Muzycznej Magii”. Równie sympatycznie wspominam współpracę z Małgorzatą Ostrowską. Jeśli chodzi o przeżycia, to chyba największym na przestrzeni ostatnich lat była prapremiera naszego flagowego projektu – Symphonica. To był pierwszy projekt, który produkowaliśmy na własny rachunek. Bardzo obawialiśmy się frekwencji. Tymczasem okazało się, że sprzedały się dwa koncerty, a na kilka dni przed premierą zabrakło również biletów na dwa kolejne, planowane za 3 miesiące. Także start był udany i zaraz potem zapadła decyzja o stworzeniu Filharmonii Futura.
Pani motto życiowe to…?
„Don’t give up” – jak śpiewał Peter Gabriel i Kate Bush.
Poprosimy o poradę od fachowca na nagły ból gardła – za chwilę wychodzi Pani na scenę, jak się wtedy ratować?
Jest taki tajemny przepis: kurze żółtko, trzy plasterki świeżo skrojonej cebuli (najlepiej nad ranem, przed koncertem), odrobina imbiru i woda ze źródła, którego nazwy nie mogę zdradzić…To jednak nie zawsze działa, przede wszystkim dlatego, że właśnie ten przepis wymyśliłam (śmiech). Sądzę, że rad na to jest tyle, ilu śpiewaków. Moja podstawowa – dbaj o higienę głosu poprzez sen. To najlepsze lekarstwo na struny głosowe.
Jakiej muzyki słucha Pani prywatnie?
Jako producentka dostaję sporo autorskich płyt. Dlatego słucham tego, co pojawia się na rynku na bieżąco. Z ostatnich, tą którą z pewnością zapamiętam jest płyta Zbyszka Wodeckiego, wydana po jego śmierci.
Proszę podać definicję kobiety sukcesu.
To osoba, dla której sukces nie jest celem samym w sobie, a wynika z pasji. Jest jakby „skutkiem ubocznym”. Myślę, że sukcesem jest umiejętność cieszenia się z tego, co się posiada i co się osiągnęło. Sukces to również umiejętność wygospodarowania czasu na wyjazd poza miasto i odcięcie się od spraw zawodowych. Czyli balans, harmonia i pozytywne nastawienie wobec przeciwności. Ważne jest też, aby otaczać się fajnymi, mądrymi i inspirującymi ludźmi. Wybór dobrych przyjaciół to chyba jeden z większych sukcesów.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.